sobota, 17 września 2016

Z innej beczki - podróże małe i duże, wyprawa na Rodos, Grecja

Ja wiem, że to jest blog o figurkach, ale jako że wróciłam dopiero z podróży, to aktualnie myślę tylko o tym, jak było fajnie na urlopie. Także dzisiejsza notka będzie poświęcona mojej podróży na Rodos w Grecji, gdzie byłam cały tydzień. Nie chcę zakładać bloga podróżniczego, bo: nie jeżdżę AŻ tak dużo i takich blogów jest milion dwieście. Ale może kiedyś, kto wie :)?


Zacznę może od tego, iż najpierw moim planem urlopowym była Chorwacja. Miałam tam pojechać z bratem, samochodem, ale że ja prawa jazdy nie mam, to chłopak by musiał drylować te prawie 1500 km sam. Także koniec końców, w niedzielę przed wyjazdem dowiedziałam się, że 'chyba jednak nie pojedziemy'. Wkurzona jak osa, bo urlop sobie załatwiłam i miałam potrzebę wyjechania gdzieś daleko i odpoczęcia od ludzi i pracy, w tę samą niedzielę, po pracy, zwiedziłam trzy biura podróży i szukałam oferty last minute. No i znalazłam, w biurze Tui, ofertę na Rodos w dość dobrej cenie. Pojechałam do domu, pokazałam bratu i mówię 'jedziemy.'. I tak też zrobiliśmy, szybki powrót znów do biura, żeby wpłacić pieniądze, a później już tylko pakowanie i oczekiwanie, bo lot miał być na następny dzień. Takie bardzo last minute XD
W poniedziałek rano trzeba było się zebrać na autobus, bo musieliśmy dojechać do Poznania na lotnisko. Smutne jest mieszkanie przy mieście, które lotniska nie posiada, ale Toruń jest na to za mały.
Pani z biura podróży nam powiedziała, że trzeba być 2h wcześniej na lotnisku. Nasz bus się spóźnił, także gibaliśmy się na lotnisko autobusem miejskim ze stresem, że jesteśmy za późno. Po dotarciu na miejsce oczywiście okazało się, że stres był niepotrzebny, bo wielu ludzi jeszcze czekało na odprawę, kilka osób nawet przyszło jeszcze później niż my. Ale jak się leci pierwszy raz w życiu, to się człowiek zawsze stresuje. Później zostało już tylko czekanie na samolot i wysłuchiwanie mojego brata, jakie to katastrofy lotnicze nie były i że możemy się rozbić i generalnie to rozwiązywałam sudoku, żeby mnie nie irytował. Tłumaczenie mu, iż to będzie taki rollecoaster, tylko że trochę dłuższy, nic nie pomogło. Dopiero jak już byliśmy w samolocie i samolot zaczął nabierać prędkości, ażeby wzlecieć się w górę, stwierdził, iż jest fajnie i już mu się podoba X"D. Także nasz dziewiczy lot za nami i no osobiście nie miałam żadnych obaw, tak naprawdę samochodem się gorzej jedzie i bardziej mnie mdli, mimo spożycia tabsów na chorobę lokomocyjną.
Wylądowaliśmy o 19 czasu lokalnego, na Rodos zegarki trzeba było przesunąć o godzinę do przodu. Już powoli zachodziło słońce, także dużo nie zobaczyliśmy na przyjeździe, jedyne co to poczuliśmy upał i silny wiatr. Taka szalona podróż.

Pierwszego dnia postanowiliśmy odpocząć na naszej wspaniałej plaży. Z brzegu, przy bezchmurnym niebie, widać było Turcję. I to tyle z atrakcji tej plaży XD. Generalnie plaże na zachodniej części wyspy, od Rodos aż po Kremasti, są takie same, płaskie, z kamykami, typowo komercyjne plaże przy hotelach, które mi osobiście się nie podobają. Także tutaj szaleństwa nie było, ale chociaż trochę odpoczęliśmy po podróży.

Drugiego dnia wraz ze znajomymi, których poznaliśmy w hotelu, wypożyczyliśmy samochód, którym przemieściliśmy się na drugą stronę wyspy i tam też poznaliśmy piękno Rodos. Na początek obraliśmy za cel Kalitheę, w której to znajdowały się dawniej termy. Jechaliśmy tam z małym entuzjazmem, ale na miejscu widok plaży nas rozochocił. Piękna, skalista idealna do podglądania wodnego życia (znalazłam tam tęczową rybkę!). Tutaj poczułam, że dla takiego właśnie widoku przyjechałam na tę wyspę. Można jednak było wyczuć różnicę temperatur między zachodnią a wschodnią częścią wyspy - na wschodzie już nie było wiatru a słońce prażyło niemiłosiernie. Trochę popływaliśmy, pospacerowaliśmy, wspięliśmy się na skałę, gdzie za winklem była... plaża nudystów (oczywiście nudyści 50+, żadnego hot spartanina nie znalazłam). Bajeczne miejsce i piękne widoki. Większość ludzi jednak przyjeżdża tam aby... obejrzeć termy. A raczej coś, co zostało odnowione, co kiedyś było termami. Nie weszliśmy tam, bo 3 euro za oglądanie odnowionego budynku to nie dla mnie, ale jak ktoś lubi, to czemu nie. Jakby to zostało pozostawione w stanie nienaruszonym, czyli ino ruiny, to chętnie bym zobaczyła. Jednak lepszą atrakcją dla mnie były skały i piękne, przejrzyste morze.
 

Kolejnym celem tej podróży była plaża Tsambika, która jest uznana za 'najpiękniejszą plażę na Rodos'. Jak ktoś lubi piach i plażing smażing oraz wszechobecną komercję i sunbedy za milion euro, to tak, może dla niego będzie to najpiękniejszą plażą. Mnie dużo bardziej podobała się plaża w Kalithei, bardziej naturalna. Generalnie szału nie ma, staniki nie latają, także tej plaży nie warto oglądać. Co prawda woda piękna, przejrzysta, ale tak samo było w Kalithei, także cóż... plus w Tsambice nie ma skał, dzięki którym żywią się rybki, także jedna rybka uznała mnie za skałę, bo się nie ruszałam i... użarła mnie XD. Jeszcze nigdy mnie ryba nie ugryzła, zawsze musi być ten pierwszy raz. Po zobaczeniu tej jakże najpiękniejszej plaży (ja nie wiem, co ludzie widzą w tej plaży, miliony ludzi i setki parasoli z sunbedami????), postanowiliśmy odwiedzić klasztor, znajdujący się na górze. I tutaj dopiero doceniłam, że można tak wysoko wjechać samochodem - później musieliśmy wspinać się na górę schodami i mimo że to tylko jakieś 300 schodów, to skwar tam panujący sprawia, że czujesz się jakbyś wspinał się po 3000 schodów. Do klasztoru generalnie wspinają się kobiety, które straciwszy wszelką nadzieję, chcą wymodlić sobie potomka. Po schodach powinny wspinać się na kolanach (spotkaliśmy jedną desperatkę, która tak się wspinała, szacunek dla pani), po czym w klasztorze modlą się o cud poczęcia. Kiedy uda im się wymodlić i zajdą w ciążę, nazywają dziewczynkę imieniem Tsambika, zaś chłopca Tsambikos, na cześć Matki Boskiej Tsambika. Nie wiem, ile jest w tym prawdy, ale podobnóż te imiona są najpopularniejsze w Grecji. Jedno jest jednak pewne - wspinając się tam na nogach jest męczące, a już na kolanach to na pewno trzeba być zdesperowanym. Całą męczącą podróż jednak wynagradza widok, który rozciąga się z góry - naprawdę warte tak gorącej wspinaczki. Osobiście nie potrzebuje modlenia się o potomka, także mam nadzieję, że Matka Boska mnie oszczędzi.
Schodzenie w dół jest niby przyjemne, ale schodki są bardzo wyślizgane, także trzeba uważać. Na szczęście jest wiele barierek, za które można się trzymać. Na trasie w dół spotkałam jakichś Turków, którzy chcieli sobie zrobić zdjęcie i już byłam gotowa przejąć komórkę od jednego z nich, kiedy okazało się... że chcą sobie zrobić zdjęcie ze mną... mam fanów, hehe, pewnie czytają mojego bloga XDDDDDD.

Kiedy zeszliśmy z tego piekła, wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w dalszą drogę. Każdemu znasz już kiszki marsza grały, także trzeba było poszukać jakieś żareło, aczkolwiek mieliśmy plan zasiąść w jakiejś knajpie w mieście Lindos. Kiedy dotarliśmy na miejsce i zaparkowaliśmy najpierw na górze, przed miastem, poszliśmy sobie pooglądać widoczki, bo miasto było widać ładnie z góry. Najpierw jednak trzeba było przeprawić się przez pustynię. Dosłownie. W dodatku pełno ostrokrzewów poharatało mi nogi, no ale cóż, jak się chce pooglądać widoczki to trzeba pocierpieć. Acz nie cierpiałam nadaremno, bo widok z góry był naprawdę przepiękny - Lindos to miasto z typową białą grecką zabudową. Na szczycie miasta rozciągał się widok na akropol, na który jednak nie weszliśmy później, bo dostaliśmy info, iż żeby pozwiedzać ruiny trzeba zabulić 12 euro... no chyba komuś słonko przygrzało.
Po podziwianiu widoczków postanowiliśmy zjechać do miasta, z tymże również trzeba było zaparkować na uboczu, bo do miasta samochody wstępu nie mają (i dobrze). Przy okazji również zaobserwowaliśmy sprytne kozy, które aby zajadać liście z drzew, wspięły się... na maski samochodów. No głupie nie są :D

Samo miasto Linods jest urocze, aczkolwiek ludzi dużo i, co mnie niesamowicie zirytowało, można było oglądać smutny widok wykorzystywania zwierząt w turystyce. Bo po co iść na akropol pod górę w upał, przecież można się zmęczyć, skoro można na akropol wjechać na grzbiecie osiołka... miałam ochotę przywalić tym ludziom, którzy wsiadali na te osły. Brak empatii do zwierząt widać na całym świecie.

W sumie wędrowaliśmy po mieście szukając jakiejś knajpy. Ale takiej typo greckiej, a niestety co były restauracje, to takie które i w Polsce można bez problemu znaleźć. Nie wspomnę, jakie tam były ceny. Jednak po wędrówce znaleźliśmy małą knajpkę, ze śmiesznym Grekiem który dbał o swój interes i zachęcał ludzi, którzy chociażby na chwilę ustali przy menu. Zwykle tacy ludzie mnie irytują, ale ten wyjątkowo miły i zabawny, plus jak się go spytałam, czy mają jakieś wege żarło to przetrzepał całą restaurację w poszukiwaniu specjalnego wegetariańskiego menu. Z tymże to menu nie miało cen XD. Ale jakoś sobie poradziłam. Zamówiłam tam kebaba z warzywami i fetą i no, dobry był, ale tam było tyle napieprzone fety, że czułam, jakbym samą fetę jadła XD. Acz głód został zaspokojony, ale jak to u mnie bywa, tylko na chwilę.
Postanowiliśmy nie plażować w Lindos, bo ludzi wielce i pojechaliśmy dalej, na drugą stronę wyspy, gdzie znajdował się zamek w Monolithos. Kawałek się tam jechało, przy okazji mogliśmy zobaczyć jakie tragiczne żniwo zebrał pożar, który był niedawno na Rodos. Spalone góry i drzewa nie są najpiękniejszym widokiem na świecie, ale pokazuje, jaki wielki problem mają mieszkańcy, jeżeli chodzi o upały i związane z nimi pożary.
Zamek w Monolithos był naprawdę ładny, nie trzeba było daleko się do niego wspinać. Widok z góry oczywiście cudowny, aczkolwiek byliśmy tam już dość późno i słońce powoli schodziło w dół. Wiele z zamku nie zostało, ale nadal pozostaje pytanie - jak ludzie kiedyś budowali te zamki na górach? Przecież dźwigów nie mieli ani ciężarówek. Ale mieli niewolników, hehe.
Po zejściu z zamku postanowiliśmy pojechać na plażę, za strzałką która nas kierowała na nią. Zjeżdżaliśmy po bardzo krętej i wąskiej drodze, jak to w górach, aż w końcu dotarliśmy na miejsce. Akurat słońce zachodziło, także widok był cudny. Sama plaża bardzo ładna, widać było że mało zaludniona nawet za dnia, w sumie nic dziwnego skoro znajduje się na takim wypizdejowie.
I na tym punkcie skończyła się nasza wycieczka, dość intensywna i jakże ciekawa. Acz umęczona byłam jak koń.

Następnego dnia wraz z bratem wpadliśmy na bardzo fascynujący i jakże inteligenty pomysł, ażeby przejść się od naszej wsi do Rodos, głównego miasta na wyspie. Szliśmy plażą jakieś 12-13 km. W pełnym słońcu i temperaturze jakieś 30-32 stopnie. Cóż to był za świetny pomysł! Szliśmy chyba z 4h, ze względu też na to, iż co chwilę się kąpaliśmy w morzu, bo się nie dało wytrzymać. No i nie śpieszyliśmy się, bo pośpiech jest niewskazany w takich sytuacjach XD. Generalnie to brawo my!
Kiedy dotarliśmy już do tego nieszczęsnego Rodos, usiedliśmy w cieniu i... nic już nam się nie chciało, a już na pewno nie zwiedzać stare miasto. Ale skoro już tu dotarliśmy, to głupio by było nie pozwiedzać, także ruszyliśmy nasze tyłki i poszliśmy na stare miasto. Jeżeli kiedykolwiek będziecie na Rodos, to samo miasto Rodos musi być waszym punktem wycieczki. Naprawdę niesamowicie zachowane stare mury obronne, całe miasto jest nimi obtoczone i są zachowane w całości, co się nie zdarza zbyt często. Ziomeczki co budowali to miasto musieli naprawdę spodziewać się zagrożenia (w sumie blisko jest Turcja, to się nie dziwię), ponieważ mur obronny ma aż trzy warstwy, a główny mur wewnętrzny jest gruby na kilka metrów. W samym mieście w różnych rejonach usytuowane są jakieś stare budowle bądź ruiny po nich. Niestety do żadnego obiektu nie mogliśmy wejść, co trochę zgasiło nasz zapał. Sam wyrąbany pałac można było oglądać tylko z zewnątrz, w dodatku za płotem... Co prawda jakby było wejście, to na pewno za milion euro, ale i tak zrobili bezsens, że nie otworzyli tego obiektu dla turystów. Przecież to by był duży zarobek. Dalej widzieliśmy meczet, również z zewnątrz. Był zamknięty, a poza tym ja to na pewno bym wejść nie mogła, mój brat zaś miał krótkie spodnie i koszulkę, także myślę iż również by go nie wpuszczono. No bo przecież ziomeczki z góry by się obraziły /bezsens bezsensowny, czego to ludzie nie wymyślą X"D/.
Spotkałam również kota! Przytulasek od razu podszedł i się dał głaskać, ale po chwili przyszedł inny kot i szukając zaczepki zaczął naparzać w tego pierwszego kota X"D. Takie trochę Sebix wśród kotów. Acz nie był łysy.
Trochę pochodziliśmy po mieście, wbiliśmy się na mniej uczęszczane ścieżki przez turystów, ja spotkałam więcej kotów, także byłam szczęśliwym człowiekiem.
Dotarliśmy to jakiegoś innego kościoła, który był w trakcie renowacji (tak btw z funduszy europejskich na lata 2007-2013, także chyba im się nie śpieszy z tą renowacją XD). Mogliby zostawić w stanie surowym, o wiele ciekawiej to wygląda.
Następnie dotarliśmy do ruin również jakiegoś kościoła, tutaj obiekt był otwarty, bo wiele z kościoła nie zostało.



Miasto jest naprawdę duże, a że było już dość późno i byliśmy styrani po naszej wędrówce, postanowiliśmy wyjść już z miasta i pójść nad port, ażeby zobaczył łanie. Co ta łania? A łania oraz jeleń/czyjakiśinnyrogatyzwierzleśny, stoją w porcie i witają przybyłych gości. A dlaczego tam stoją? Bo kiedyś w tym miejscu stał wielki kolos Rodyjski (posąg boga słońca Heliosa), który witał przybyszów w porcie i stał w rozkroku między jedną a drugą stroną brzegu (także statki przepływały mu pod kroczem, heheszki). Kolos mierzył sobie 33 m wysokości, był odlany z brązu i powstał w 291 r. p.n.e., niestety po ponad 50 latach świetności został zniszczony przez trzęsienie ziemi. Kolos Rodyjski był jednym z siedmiu cudów świata starożytnego. Po zawaleniu podobno został sprzedany na złom. Taki cudak XD. Są plany na jego odbudowanie, ma być niby jeszcze bardziej, jebitniej większy, w dodatku mają w nim znajdować się pomieszczenia... ciekawa sprawa, jeżeli dojdzie to do skutku to na pewno wybiorę się na Rodos jeszcze raz!
Te łanie które stoją na miejscu kolosa są cokolwiek śmieszne i trochę bez sensu XD. No ale może komuś się podobają, każdy ma inny gust.

Po naszej wyprawie nad port, postanowiliśmy już wrócić na naszą wioskę, a w tym celu udaliśmy się na przystanek autobusowy. Autobus prowadził szalony kierowca (nie wiem, czy samobójca, na szczęście się nie przekonałam), który podczas jazdy bez krępacji palił sobie fajkę. Tutaj mieliśmy dodatkową atrakcję, ponieważ informowanie o przystankach było w postaci darcia się kierowcy nazwy hotelu i do tego z pytanie 'yes or no?', czyli czy ma się zatrzymać czy śmigać dalej. Myśmy się tu zajebali, bo kierowca krzyknął 'MyMarket, yes or no?', a nie wiedzieliśmy, że sklep co jest koło naszego hotelu nazywa się MyMarket XD. Także jak go zobaczyliśmy to szybko krzyknęliśmy 'yes' i wylecieliśmy z siedzeń, a kierowca... ustał na środku drogi, jadąc po hamulcach, aby nas wysadzić XDDD. Generalnie tam przystanki są na żądanie, możesz podejść do kierowcy i mu powiedzieć, że ma się zatrzymać, a on bez problemu zatrzyma się na środku drogi i cię wysadzi :D.

Czwarty dzień naszej podróży postanowiliśmy spędzić delikatnie mniej aktywnie, ponieważ pojechaliśmy już busem do Rodos, z którego to przemieściliśmy się do Kalithei znowóż. Znaczy busem... czekając na przystanku podjechał do nas taksiarz z zapytaniem, czy nie chcemy jechać taksówką do Rodos. Jako że na przystanku były jeszcze 2 osoby, to przejażdżka kosztowała nas 3 euro od osoby, nie wiele więcej niż za autobus (który uj wie kiedy by przyjechał, u nich nie istenieje coś takiego jak rozkład jazdy). Także gibnęliśmy się klimatyzowaną wygodną taksówką, na bogato!
Przez stare miasto Rodos przeszliśmy inną stroną i dzięki temu znaleźliśmy wejścia do podziemi, które chyba ciągną się wzdłuż całego muru. Niestety nie posiadaliśmy porządnych latarek, żeby sobie pozwiedzać, także nie wchodziliśmy dalej. W końcu wyszliśmy na drugi brzeg wyspy i zmierzaliśmy w kierunku Kalithei... kawałek jednak jest od Rodos (z jakieś 8-9 km), także mieliśmy nadzieję na podwózkę z jakimś miłym kierowcom. Co się okazało, z Grecji mało jest miłych kierowców, niczym w Polsce. Jednak udało nam się wbić do ziomeczka, który akurat stał na parkingu i nie miał problemu z podwiezieniem nas, bo jechał w tamtą stronę.
Na miejscu już mogliśmy trochę odpocząć, w dodatku zwiedziłam pobliską jaskinię, do której musiałam płynąć z jakiś 1km. Z zatoki w której byliśmy, trzeba było ominąć cypel i podpłynąć do kolejnej zatoki. Fascynująca rzecz, pięknie tam było, spokojnie i... zimno! Trochę sobie posiedziałam słuchając morza i obserwując wodę, aż w końcu postanowiłam wrócić. Tutaj już nie było tak fajnie, bo po przepłynięciu kawałka wpłynęłam chyba w jakiś prąd, przez który, mimo dużego wysiłku fizycznego, nie poruszałam się do przodu. Nie polecam tego uczucia, kiedy płyniesz gdzieś tam na morzu i masz wrażenie, że nie dopłyniesz do brzegu. Postanowiłam więc podpłynąć w drugą stronę, do skały, na którą się wspięłam i lądem przeszłam do zatoki. Podczas tej dość długiej wędrówki poczułam znowu niesamowity upał, a krajobraz na skałach był iście księżycowy. Kawałek dalej musiałam zejść z wyższej skały na niższą i tutaj ładnie widziałam te termy, które to są płatne, ale można do nich się dostać od strony morza XD. Przy okazji zobaczył mnie jakiś facet, który chyba nie dowierzał, że widzi jakąś dziewuchę łażącą po skałach w stroju kąpielowym XDDDD.
W końcu jednak dotarłam na miejsce spoczynku i tutaj miałam już dość pływania.
Wracaliśmy również najpierw stopem, a później autobusem.

Piątego dnia wypożyczyliśmy znów samochód, tym razem sami, aby wyruszyć w podróż do Kamiros oraz Kritini. W Kamiros znajduje się kolejny akropol, który akurat bardzo chcieliśmy zobaczyć, bo więcej się z niego zachowało niż w Lindos. Wstęp nas uczynił 6 euro, co przy 12 euro za Lindoski akropol, jest tanioszką.
Bardzo ciekawe wykopaliska, zachowały się praktycznie wszystkie fundamenty starożytnego miasta wraz z łaźniami, świątynią Pallas Ateny, budynkami mieszkalnymi oraz sklepowymi, agorę a nawet pozostałości po sieci kanalizacyjnej. Warto obejrzenia, aczkolwiek jeszcze lepsze by było, jakby wstęp kosztował 3 euro. Niestety o takiej porze jak my byliśmy, czyli na początku września, panował tam niesamowity skwar. Także myślę, iż najlepszą porą na zwiedzanie takich obiektów jest październik, a nawet jego koniec, bądź początek wiosny.
Z Kamiros ruszyliśmy do Kritini, gdzie są ruiny zamku, Bardzo stromo trzeba było podjechać pod górę i martwiliśmy się, że nasz mały samochodzik nie da sobie rady. Na szczęście udało się wjechać, w dodatku parking jest bardzo wysoko, także wspinanie się do zamku nie trwa długo. Nie zmienia to faktu, że przez prażące słońce, wspięcie się tam jest męczące i pierwsze, co zrobiłam, to schowałam się w cień.


Zamek w Kritini jest o wiele lepiej zachowany niż ten w Monolithos. Od strony lądu jest zachowana większa część ściany. Widać nawet pomieszczenia, a jedna część budynku jest zachowana w całości wraz z dachem i wygląda, jakby był tam pokój, jednak wstawiono drzwi i zamknięto je na klucz... Widok oczywiście przepiękny, z góry morze wygląda niesamowicie.

Kolejnym naszym celem była plaża, ażeby się ochłodzić. Zjeżdżając z zamku natrafiliśmy na znak, że w pobliżu jest plaża i tam się udaliśmy. No i tam właśnie znalazłam najładniejszą plażę na Rodos! Zupełnie naturalna, bez miliona parasoli i sunbedów za 3 euro. Leżaki były, ale za darmoszkę i to dosłownie kilka. Zatoczka jest z dwóch stron otoczona skałami, wejście do morza zaś jest kamieniste. Przepiękne miejsce, bardziej dzikie, bez miliona turystów.

Chwilę posiedzieliśmy na plaży, aż w końcu postanowiliśmy jechać dalej, żeby znaleźć jakąś inną plażę. Po drodze zobaczyliśmy znak na muzeum i nie zainteresowałoby nas to, gdyby nie fakt iż było napisane 'free'. Jak za darmo, to trzeba zobaczyć XD. Bardzo fajne eksponaty z Grecji, jak wyglądały kiedyś ubrania w tych rejonach, jakich naczyń czy sprzętu używali. Niektóre rzeczy były naprawdę interesujące.

Z parkingu muzeum było widać najwyższy szczyt na wyspie Atawiros. Nie wspinaliśmy się na niego, bo musielibyśmy spłonąć w ofierze. Widać z daleka było, że ta góra jest całkowicie wysuszona, zresztą nic dziwnego.
Późno już się zrobiło, więc zamiast szukać kolejnej plaży, wróciliśmy do naszego małego raju. Na plaży okazało się, że tam już słońce nie dochodzi i jest zupełnie zacieniona, co dla mnie było zbawieniem. Po odpoczynku postanowiłam powspinać się na skały, żeby pooglądać widok z góry i popatrzeć jak morze rozbija się o skały. Tam też oglądałam zachód słońca, który zasłaniała mi skała XD".
Kiedy zrobiło się zupełnie ciemno, chwilę posiedzieliśmy na plaży, jednak zaczęły nas atakować komary niemiłosiernie, także trzeba było uciekać. Jak już jechaliśmy to było ciemno i w pewnym momencie przed nami rozbłysła się kometa! Niesamowicie jasna, najpierw myślałam, że może to samolot spadł, ale żadnego wybuchu na końcu nie było, także chyba jednak kometa.

Szósty dzień naszego urlopu spędziliśmy przy hotelu. Mieliśmy plany ruszyć jeszcze raz do Kritini, ale że to była niedziela, to ciężko było z autobusem w tamtą stronę. A ze stopem to nigdy nie wiadomo, także zostaliśmy na miejscu. I w końcu mogłam trochę odpocząć XD! Nawet skorzystałam z basenu przy hotelu, szał ciał normalnie.
Bardzo się cieszę, iż zostaliśmy, bo udało mi się w końcu złapać zachód słońca nad morzem. W nocy już poszłam sobie nad morze poleżeć na leżaku i poobserwować niebo, a tam zobaczyłam... kolejne spadające gwiazdy i to dwie! Również były bardzo jasne. W Polsce kiedyś zaobserwowałam spadającą gwiazdę, ale była jakby za mgłą i mało widoczna, a na Rodos to nawet nie trzeba było się patrzeć w tym kierunku, bo jasność sama nakierowywała twój wzrok.

W ostatni dzień postanowiłam zebrać moje dupsko rano, aby zobaczyć wschód słońca. Takie najważniejsze punkty programu urlopu nad morzem zostawiłam na koniec XD.
Ostatni dzień spędziliśmy na plażowaniu, ponieważ autobus odwożący nas na lotnisko miał być o 18.
I tutaj cała moja podróż się kończy :D!

Posłowie

Notka gigant, ale jak widzicie, dużo się działo. Fajnie było, ale wszystko co fajne szybko się kończy. W sumie najważniejsze punkty na Rodos zwiedziliśmy, kilka jeszcze miejsc oczywiście zostało, ale musielibyśmy mieć miliony na wypożyczanie samochodu codziennie x"D.
Czy macie ochotę od czasu do czasu poczytać o moich podróżach :D?
Notka figurkowa mam nadzieję że pojawi się niedługo, niestety obiecać nic nie mogę, bo po urlopie mam napięty grafik.
Sore ja~

2 komentarze:

  1. omg, ale ładne zdjęcia porobiłaś, siustra pro fotograf <3
    dobrze, że wypoczęłaś, ja sama nie byłam na wakacjach z 6 lat, nie mam pieniędzy a chętnie bym się gdzieś wybrała XD
    okazje last minute są najlepsze, rozumiem że wszystkie greckie koty był twoje? 8D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cienkujem :D
      Ofc że wszystkie były moje, bratałke miał mnie dość, bo jak gdzieś szliśmy to było tylko 'zobacz kot' 'omg kot' 'idę kota pogłaskać' XDXDXDXD

      Usuń